MariaPulnikMarcjuszka, jak zwracano się do o Niej w Towarzystwie Przyjaciół Węgier. Drobna pani z siwym koczkiem, zawsze uśmiechnięta i życzliwa całemu światu mimo tragicznych doświadczeń, jakie stały się Jej udziałem.

Urodziła się 1 stycznia 1930 roku w Buderażu na Wołyniu koło Ostroga, w powiecie Zdołbunów, województwo Równe, na terenie dzisiejszej Ukrainy.

Jej ojciec, Kazimierz Bania, był uczestnikiem walk o Warszawę w 1920 roku. Po maturze wyjechał na Kresy i podjął pracę w szkolnictwie. Otrzymał posadę kierownika szkoły we wsi Buderaż, gdzie mieszkało zaledwie 8 polskich rodzin. Tam też założył rodzinę. Jego żoną została Helena Zielińska.

Po wkroczeniu na Ukrainę Rosjan, a później Niemców, jako przedstawiciel polskiej inteligencji został aresztowany. Poddany śledztwu doświadczył bicia i upokorzenia. Miał podzielić los tych, którzy zginęli w Katyniu, ale udało mu się uciec z pociągu, którym go wieziono i wrócił do rodziny. Czasy były jednak niepewne i w 1943 roku rodzina Baniów, chcąc ratować życie, postanowiła przedostać się do Sękowej, gdzie był rodzinny dom pana Kazimierza. Nie było łatwo zrealizować ten zamiar, ale dzięki pomocy dobrych ludzi udało się. W marcu 1945 roku ojciec pani Marii rozpoczął pracę w szkole w Święcanach. Uczyła się tam też jego córka. Później było gimnazjum w Kołaczycach. Po jego ukończeniu pani Maria podjęła naukę w Gimnazjum św. Kingi w Tarnowie, gdzie zdała małą maturę. Tu spotkała panią Wandę Zach, która prowadziła zajęcia z tańca.  Maria zapisała się do jej zespołu i  odtąd tańce ludowe stały się jej pasją,  której była wierna  przez całe życie.

Kolejnym etapem edukacji było Liceum Pedagogiczne w Tarnowie.  W  1950 roku pani Maria zdała maturę i rozpoczęła pracę nauczyciela. Uczyła w Tuchowie, potem w Klikowej i Chyszowie.  Pracując w Tuchowie, założyła swój pierwszy zespół taneczny, który wystąpił na uroczystości z okazji   kolejnej rocznicy Rewolucji Październikowej. Takie były początki.

W styczniu 1951 roku wyszła za mąż za Wiktora Pulnika.

Pracując, jednocześnie studiowała polonistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. W 1960 roku wraz z mężem rozpoczęła pracę w nowo powstałej Szkole Podstawowej nr 15, która otrzymała imię Generała Józefa Bema.   Niemal od pierwszego dnia istnienia szkoły działał tam zespół taneczny założony przez panią Marię.

Swoją miłością do folkloru zaraziła wielu uczniów, którzy z zapałem uczyli się polskich tańców ludowych.  Ponieważ w krótkim czasie został nawiązany kontakt ze szkołą w Kiskörös na Węgrzech  noszącą imię Józefa Bema, do programu, jaki wykonywał Zespół, włączone zostały tańce oraz piosenki węgierskie. Dzięki zdolnościom organizacyjnym i uporowi prowadzącej członkowie Zespołu mieli możliwość zwiedzania sąsiednich krajów, co w tamtych czasach było niezwykle trudne. Ale nie dla pani Marii, która dla swoich podopiecznych gotowa była na wszystko. Swoją miłość do tańców potrafiła połączyć z turystyką i dzieci zwiedziły Berlin, Pragę, Sofię. Pobyt w Bułgarii to także zwiedzanie Warny- miejsca słynnej bitwy, jaka rozegrała się w 1444 roku, w której zginął Władysław IV. Osobny rozdział stanowią wyjazdy na Węgry. Uczniowie „Piętnastki” zwiedzali Budapeszt i składali kwiaty pod pomnikiem Bema, odpoczywali nad Balatonem w miejscowościach Balatonfured i Csopok. Szczególne miejsce na mapie tych podróży zajmowało jednak Kecskemét, gdzie od 1996 roku odbywały się Festiwale Młodzieży „Przyszłość Europy”. Programy prezentowane przez zespół z Tarnowa zachwycały publiczność, a pani Maria bardzo szybko stała się osobą znaną i rozpoznawalną.

Obdarzona wieloma talentami była również wspaniałą polonistką, która potrafiła  zaszczepić  miłość do ojczystej mowy w niejednym młodym człowieku. Spod jej ręki wyszło wielu nauczycieli języka polskiego.

W 1985 roku po 35 latach pracy, pani Maria przeszła na emeryturę. Nie zamknęła się jednak w czterech ścianach swojego przytulnego mieszkania, lecz nadal prowadziła swój zespół, organizowała wyjazdy na Węgry.

MarcjuszkaMając 60 lat, rozpoczęła naukę języka węgierskiego i, chociaż nie było łatwo, osiągnęła bardzo wysoko poziom jego znajomości. Posługiwała się tym językiem naprawdę  dobrze, dzięki czemu wszystkie spotkania z gośćmi znad Dunaju były udane i niezapomniane.

Od 1988 roku działała w Tarnowskim Towarzystwie Przyjaciół Węgier, uczestnicząc we wszystkich uroczystościach i spotkaniach, poszerzając swoją wiedzę na temat kultury kraju bratanków, doskonaląc umiejętność posługiwania się ich trudnym językiem. Miłością do Węgier i Węgrów zaraziła wielu swoich przyjaciół i uczniów, dla których prowadziła w „Piętnastce” zajęcia z węgierskiego. Dwoje spośród jej wychowanków zostało absolwentami filologii węgierskiej.

Wspominając panią Marię, nie można pominąć faktu , że znajdowała czas na zgłębianie techniki haftu arrasowego. Wykonywała piękne repliki obrazów wielkich malarzy, m i.in. Leonarda da Vinci, Breugla, Rembrandta czy ikon Andrieja Rublowa. To prawdziwe arcydzieła stanowiące bezcenną pamiątkę po niezwykłym człowieku.

Za swoją działalność pani Maria otrzymała wiele nagród i odznaczeń zarówno polskich, jak i węgierskich.  W 60. rocznicę węgierskiej rewolucji uhonorowano Ją Medalem Wolności.

Marcjuszka miała niezwykłe poczucie humoru. Potrafiła w zwykłych sytuacjach dopatrywać się komizmu i śmiać się z tego, w czym ludzie pozbawieni poczucia humoru nie widzieli nic zabawnego. Pozwolę sobie w tym miejscu na osobiste wspomnienie i przytoczę zdarzenie, jakie miało miejsce podczas wakacji w Balatonfured. Otóż jednego dnia szliśmy całą grupą na plażę.  Zamierzaliśmy tam odpoczywać i trochę czasu poświęcić nauce węgierskiego, ponieważ nasze wyjazdy nad Balaton nosiły miano obozów językowych. Idąc, spotykaliśmy przedstawicieli różnych narodowości. W pewnej chwili zauważyliśmy panią i kilkuletniego chłopca rozmawiających po węgiersku. Nikt z nas nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby nie słowa pani Marii: Patrzcie, taki mały, a już mówi po węgiersku.  Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że Węgier mówi w swoim ojczystym języku, ale w kontekście całej sytuacji było to tak zabawne, że wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem i śmialiśmy się jeszcze długo. Taka właśnie była pani Maria- zawsze starała się, by było przyjemnie i wesoło, a w codziennych, prozaicznych zdarzeniach znajdowała  radość i dzieliła się nią z innymi.

I jeszcze jedno: posiadała rzadką umiejętność opowiadania dowcipów. Potrafiła tak modulować głos, że odnosiło się wrażenie,  iż mówi więcej niż jedna osoba. Fenomenalna pamięć sprawiała, że kawały mogła opowiadać godzinami i zawsze miała pod ręką coś a` propos sytuacji i okoliczności.

Odeszła 6 grudnia 2010 roku.

Teraz pewnie swoimi dowcipami rozśmiesza anioły i przekonuje je, że ludzie w gruncie rzeczy nie są źli, tylko czasami trzeba im  pomóc.

Taka była Marcjuszka. Teraz jest TAM, a nam pozostały fotografie i wspomnienia.

 

 Alina Skrabacz- Sowa